Chrześcijanie często zarzucają sobie wzajemnie coś, co potocznie zwykli nazywać „pójściem na kompromis ze światem”. Określenie to jest niezwykle pojemnym „bon motem”, zwykle używanym po to, żeby napiętnować kogoś, kto według krytyków, nie spełnia określonych standardów moralnych, doktrynalnych czy duchowych – cokolwiek nie miałoby to oznaczać.
„Kompromis ze światem”, choć boleśnie obciążony subiektywizmem ocen, dowolnością interpretacji biblijnych tekstów, czy wreszcie najzwyklejszą złą wolą – często znajduje się w użyciu. Towarzyszy mu zwykle wytaczanie ciężkich armat – wszak chodzi przecież o Najwyższego i życie naśladowców Mesjasza...
Ta broń nie jest jednak wynalazkiem współczesności. Jej
obecność odnajdujemy już w Starym Testamencie oraz przede wszystkim w Nowym.
Chrystus wielokrotnie był o „kompromis ze światem” oskarżany, głównie w
kontekście „zupełnie nieortodoksyjnych zachowań w sabat”, apostołowie Piotr i
Paweł w kontekście niedopuszczalnej liberalizacji wymogów Prawa wobec
nawracających się na chrześcijaństwo pogan. Przykładów można by znaleźć więcej.
Sporo więcej...
MORALNE WYBORY
Nasz kłopot sprowadza się do tego, że bogatsi o dwa tysiące
lat historii Kościoła, doskonale wiemy, kto w czasach nowotestamentowych (czy
szerzej – biblijnych), miał a kto nie miał racji w sporach o rzeczony
„kompromis”. Jednocześnie jesteśmy targani konfliktami w interpretowaniu
zawieranych współcześnie „kompromisów”. Niezwykle trudno jest nam
przetransponować „tamtą” mądrość do naszej doczesności.
Stąd zalew oskarżeń, że tacy i owacy chrześcijanie „idą na
łatwiznę” i „rozmydlają ewangelię”, trwa w najlepsze. Mało kto (jeżeli w ogóle ktoś) zadaje sobie trud
zdefiniowania, co tak na prawdę jest „łatwizną” a co „wysiłkiem” w dokonywaniu
– np. moralnych wyborów oraz w ich ocenianiu.
SENSACJA
Żeby być dobrze zrozumianym, posłużę się przykładem głośnej
sensacji, zainicjowanej niedawno (niedawno z punktu widzenia czasu, kiedy piszę
ten felieton), przez Agnieszkę Radwańską. Jak powszechnie wiadomo, nasza
najlepsza tenisistka, podjęła kontrowersyjną decyzję wzięcia udziału w
rozbieranej sesji zdjęciowej, dla jednego ze sportowych magazynów
amerykańskich. Zdjęcia są dyskretne, więc być może nie wywołałyby tyle hałasu,
gdyby nie fakt, że mniej więcej dwa lata wcześniej, ta sama Radwańska zgodziła
się zostać jednym z ambasadorów akcji „Nie wstydzę się Jezusa”. Na reklamującym
przedsięwzięcie krótkim clipie, zachęcała ona wierzących, żeby nie bali się
uzewnętrzniać swojej wiary. Organizatorzy akcji byli tym wyznaniem zachwyceni,
wzięli więc dziewczynę „na swoje sztandary” i gdzie tylko mogli, gromko
rozgłaszali, że tak niezwykle sławna osoba, jest także z nimi we wspólnym
„niewstydzeniu się Jezusa”. I wszystko było wspaniale, do momentu nieszczęsnej
sesji zdjęciowej. Gdy opublikowano fotografie, Agnieszka Radwańska została
uznana za osobę niemoralną i w związku z powyższym akcja „Nie wstydzę się
Jezusa” z dużym przytupem i błyskawicznie usunęła ją ze swoich szeregów.
KOMPROMISY
I cóż Ty na to Szanowny Czytelniku? Na pierwszy rzut oka wszystko
jest jasne i oczywiste – prawda? Sportsmenka ewidentnie „poszła na kompromis ze światem” – pozowała
nago, zaś chrześcijańska organizacja, w obronie określonych norm obyczajowych,
jednoznacznie to potępiła i „wydaliła grzesznika spośród siebie”. Jeżeli ktoś
potrzebuje – zawsze znajdzie na to stosowne wersety biblijne...
Jednak... co w tej całej zawierusze jest rzeczywistym,
zgniłym kompromisem, a co nie?
Bez wątpienia krok Radwańskiej, w świetle jej wcześniejszych
deklaracji, był ewidentnym błędem. To w moim przekonaniu nie podlega dyskusji.
Niezależnie bowiem od tego, na ile jej zdjęcia są dla kogoś bulwersujące, bądź
nie – zabrakło jej odrobiny refleksji, że przecież w kraju takim jak Polska,
znakomita większość członków ruchu „Nie wstydzę się Jezusa”, przyjmie jej
decyzję jednoznacznie negatywnie.
Z drugiej strony jednak zastanawiam się, co jest bardziej
niestosowne, szkodliwe (grzeszne?) – pozowanie do dyskretnej, ale jednak
rozbieranej sesji ze strony Radwańskiej, czy może instrumentalne traktowanie
jej przez Akcję, która póki wszystko była ok. wykorzystywała wizerunek
tenisistki do swoich celów, zaś gdy ta popełniła błąd – bezceremonialnie
wyrzuciła ją na bruk?
Co tak na prawdę jest w tej sytuacji obrzydliwym
„kompromisem ze światem”?
Otóż chcę napisać, że dla mnie zdecydowanie bardziej oburzające i niemoralne było zachowanie organizatorów Akcji, niż nieszczęsnej Radwańskiej.
Uważam tak, ponieważ jako „łatwizna” i małość jawią mi się wyrazy
oburzenia wszystkich „niewstydzących się Jezusa”, w sytuacji ich dwuletniego
traktowania Agnieszki w kategoriach „drogocennego wazonu”, który dopóki jest w
całości, ma świadczyć o dumnym prestiżu gospodarza, a gdy odłamie mu się ucho,
trzeba bez chwili zwłoki wyrzucić go na śmietnik. Wszak wstydem jest
eksponowanie u siebie takiego szkaradztwa.
Czy ktoś z nas chciałby być tak przez kogokolwiek potraktowany? Czy ktoś z nas chciałby być tak potraktowanym przez... Jezusa?
Bardzo jestem ciekaw, ilu spośród pałających świętym
gniewem, modli się o Radwańską, dobrze jej życzy? Ilu spośród nich, choćby
próbowało wyjaśnić sytuację, dlaczego niedawna ambasadorka akcji zdecydowała
się na taki krok? Co ją skłoniło, żeby pozować nago?
Ale w całej zawierusze, ja zauważam jeszcze i drugie dno
skandalu. Mam namyśli reakcje tych wszystkich, którzy deklarowali swoje
„zgorszenie” gołą Radwańską.
Otóż pragnę zauważyć, że tak jak nie ma co pochopnie obnosić
się ze swoją (nawet bardzo ładną) nagością, tak tym bardziej nie powinno się
obnosić ze swoim zgorszeniem. Gorszą się zwykle ludzie mali i słabi. Doprawdy –
nie ma się czym chwalić! „Zgorszenie się” powinno być raczej powodem do wstydu
a nie do histerycznego rzucania kamieniami.
Nie wierzę więc zgorszonym Radwańską. Podobnie jak nie
wierzę, tym wszystkim, którzy przytaczając Jezusowe słowa traktujące o
„pożądliwym patrzeniu na kobietę”, załamywali ręce z powodu tego, że teraz oto
dziesiątki tysięcy nieszczęsnych mężczyzn, będzie ze ślinotokiem „na umór
grzeszyło”, spoconymi i drżącymi rękoma wertując strony amerykańskiego pisma,
publikującego „nagą Agnieszkę”. Nie wierzę, ponieważ jeżeli ktoś potrzebuje
tego typu podniet, to doprawdy będzie je realizował spoglądając na inne
zdjęcia, kupując inne gazety – niezależnie od poczynań naszej tenisistki.
No i w tym kontekście pytanie zasadnicze. Czy aby
przypadkiem, ci najgłośniej oburzeni i najbardziej zgorszeni, niechcący nie
demaskują samych siebie, że oto maja z oglądaniem cudzej nagości poważny
problem?
Człowiek żyjący w pokoju z Bogiem i w zgodzie ze sobą, nie
będzie rozdzierał szat wobec czyjegoś błędu. Raczej będzie się zastanawiał, co
można w zaistniałej sytuacji pozytywnego uczynić.
CZŁOWIEK CZY PARAGRAF?
Jezus Chrystus zapytał się kiedyś przedstawicieli religijnej
elity judaizmu: Czy można w sabat dobrze czynić, czy też nie? Człowieka
uzdrowić – czy nie? Inaczej rzecz ujmując – pytał się ich – co jest ważniejsze:
człowiek czy paragraf?
Mam wrażenie, że dzisiaj chce się On nas wszystkich zapytać:
Kto i dlaczego jest godzien
„mnie się nie
wstydzić’? I czy aby na pewno kryterium „rozebrania się przed obiektywem”
względnie „nie rozebrania się”, jest rzeczywiście kryterium w tej sprawie
najważniejszym?
Ktoś w dzień po rozpętaniu się medialnej burzy wokół
sportsmenki, napisał na Facebooku: „Nie wstydzę się Radwańskiej – Jezus”
Natychmiast zamieściłem ten tekst na swojej tablicy i
opatrzyłem króciutkim komentarzem: „Po stokroć „lubię to””.
Jeżeli bowiem Zbawiciel – jak wierzę - nie wstydzi się
Radwańskiej, to mam nadzieję, że nie powstydzi się także mnie. Co prawda nigdy
nie pozowałem do „rozbieranych zdjęć” (byłoby to dla ewentualnych odbiorców przeżycie
zgoła traumatyczne!), to jednak nie jestem z tego powodu od niej w niczym
lepszy lub bardziej godny.
Oburzyłem wielu.
Zapewne oburzam i teraz...
3 komentarze:
BRAWO!
Nic dodać, nic ująć, dziękujemy za artykuł, panie Tomku!
Retotyka artykułu bliska jest poglądów ks. Bonieckiego w sprawie Nergala
Prześlij komentarz