GOŁA RADWAŃSKA CZYLI TROCHĘ O ZŁYCH KOMPROMISACH

Tomek Żółtko


Chrześcijanie często zarzucają sobie wzajemnie coś, co potocznie zwykli nazywać „pójściem na kompromis ze światem”. Określenie to jest niezwykle pojemnym „bon motem”, zwykle używanym po to, żeby napiętnować kogoś, kto według krytyków, nie spełnia określonych standardów moralnych, doktrynalnych czy duchowych – cokolwiek nie miałoby to oznaczać.
„Kompromis ze światem”, choć boleśnie obciążony subiektywizmem ocen, dowolnością interpretacji biblijnych tekstów, czy wreszcie najzwyklejszą złą wolą – często znajduje się w użyciu. Towarzyszy mu zwykle wytaczanie ciężkich armat – wszak chodzi przecież o Najwyższego i życie naśladowców Mesjasza...

Ta broń nie jest jednak wynalazkiem współczesności. Jej obecność odnajdujemy już w Starym Testamencie oraz przede wszystkim w Nowym. Chrystus wielokrotnie był o „kompromis ze światem” oskarżany, głównie w kontekście „zupełnie nieortodoksyjnych zachowań w sabat”, apostołowie Piotr i Paweł w kontekście niedopuszczalnej liberalizacji wymogów Prawa wobec nawracających się na chrześcijaństwo pogan. Przykładów można by znaleźć więcej. Sporo więcej...


MORALNE WYBORY

Nasz kłopot sprowadza się do tego, że bogatsi o dwa tysiące lat historii Kościoła, doskonale wiemy, kto w czasach nowotestamentowych (czy szerzej – biblijnych), miał a kto nie miał racji w sporach o rzeczony „kompromis”. Jednocześnie jesteśmy targani konfliktami w interpretowaniu zawieranych współcześnie „kompromisów”. Niezwykle trudno jest nam przetransponować „tamtą” mądrość do naszej doczesności.
Stąd zalew oskarżeń, że tacy i owacy chrześcijanie „idą na łatwiznę” i „rozmydlają ewangelię”, trwa w najlepsze. Mało kto (jeżeli w ogóle ktoś) zadaje sobie trud zdefiniowania, co tak na prawdę jest „łatwizną” a co „wysiłkiem” w dokonywaniu – np. moralnych wyborów oraz w ich ocenianiu.

SENSACJA

Żeby być dobrze zrozumianym, posłużę się przykładem głośnej sensacji, zainicjowanej niedawno (niedawno z punktu widzenia czasu, kiedy piszę ten felieton), przez Agnieszkę Radwańską. Jak powszechnie wiadomo, nasza najlepsza tenisistka, podjęła kontrowersyjną decyzję wzięcia udziału w rozbieranej sesji zdjęciowej, dla jednego ze sportowych magazynów amerykańskich. Zdjęcia są dyskretne, więc być może nie wywołałyby tyle hałasu, gdyby nie fakt, że mniej więcej dwa lata wcześniej, ta sama Radwańska zgodziła się zostać jednym z ambasadorów akcji „Nie wstydzę się Jezusa”. Na reklamującym przedsięwzięcie krótkim clipie, zachęcała ona wierzących, żeby nie bali się uzewnętrzniać swojej wiary. Organizatorzy akcji byli tym wyznaniem zachwyceni, wzięli więc dziewczynę „na swoje sztandary” i gdzie tylko mogli, gromko rozgłaszali, że tak niezwykle sławna osoba, jest także z nimi we wspólnym „niewstydzeniu się Jezusa”. I wszystko było wspaniale, do momentu nieszczęsnej sesji zdjęciowej. Gdy opublikowano fotografie, Agnieszka Radwańska została uznana za osobę niemoralną i w związku z powyższym akcja „Nie wstydzę się Jezusa” z dużym przytupem i błyskawicznie usunęła ją ze swoich szeregów.

KOMPROMISY

I cóż Ty na to Szanowny Czytelniku? Na pierwszy rzut oka wszystko jest jasne i oczywiste – prawda? Sportsmenka ewidentnie „poszła na kompromis ze światem” – pozowała nago, zaś chrześcijańska organizacja, w obronie określonych norm obyczajowych, jednoznacznie to potępiła i „wydaliła grzesznika spośród siebie”. Jeżeli ktoś potrzebuje – zawsze znajdzie na to stosowne wersety biblijne...

Jednak... co w tej całej zawierusze jest rzeczywistym, zgniłym kompromisem, a co nie?
Bez wątpienia krok Radwańskiej, w świetle jej wcześniejszych deklaracji, był ewidentnym błędem. To w moim przekonaniu nie podlega dyskusji. Niezależnie bowiem od tego, na ile jej zdjęcia są dla kogoś bulwersujące, bądź nie – zabrakło jej odrobiny refleksji, że przecież w kraju takim jak Polska, znakomita większość członków ruchu „Nie wstydzę się Jezusa”, przyjmie jej decyzję jednoznacznie negatywnie.
Z drugiej strony jednak zastanawiam się, co jest bardziej niestosowne, szkodliwe (grzeszne?) – pozowanie do dyskretnej, ale jednak rozbieranej sesji ze strony Radwańskiej, czy może instrumentalne traktowanie jej przez Akcję, która póki wszystko była ok. wykorzystywała wizerunek tenisistki do swoich celów, zaś gdy ta popełniła błąd – bezceremonialnie wyrzuciła ją na bruk?
Co tak na prawdę jest w tej sytuacji obrzydliwym „kompromisem ze światem”?

Otóż chcę napisać, że dla mnie zdecydowanie bardziej oburzające i niemoralne było zachowanie organizatorów Akcji, niż nieszczęsnej Radwańskiej. 
Uważam tak, ponieważ jako „łatwizna” i małość jawią mi się wyrazy oburzenia wszystkich „niewstydzących się Jezusa”, w sytuacji ich dwuletniego traktowania Agnieszki w kategoriach „drogocennego wazonu”, który dopóki jest w całości, ma świadczyć o dumnym prestiżu gospodarza, a gdy odłamie mu się ucho, trzeba bez chwili zwłoki wyrzucić go na śmietnik. Wszak wstydem jest eksponowanie u siebie takiego szkaradztwa.

Czy ktoś z nas chciałby być tak przez kogokolwiek potraktowany? Czy ktoś z nas chciałby być tak potraktowanym przez... Jezusa?

Bardzo jestem ciekaw, ilu spośród pałających świętym gniewem, modli się o Radwańską, dobrze jej życzy? Ilu spośród nich, choćby próbowało wyjaśnić sytuację, dlaczego niedawna ambasadorka akcji zdecydowała się na taki krok? Co ją skłoniło, żeby pozować nago?
 Ale w całej zawierusze, ja zauważam jeszcze i drugie dno skandalu. Mam namyśli reakcje tych wszystkich, którzy deklarowali swoje „zgorszenie” gołą Radwańską.
Otóż pragnę zauważyć, że tak jak nie ma co pochopnie obnosić się ze swoją (nawet bardzo ładną) nagością, tak tym bardziej nie powinno się obnosić ze swoim zgorszeniem. Gorszą się zwykle ludzie mali i słabi. Doprawdy – nie ma się czym chwalić! „Zgorszenie się” powinno być raczej powodem do wstydu a nie do histerycznego rzucania kamieniami.
Nie wierzę więc zgorszonym Radwańską. Podobnie jak nie wierzę, tym wszystkim, którzy przytaczając Jezusowe słowa traktujące o „pożądliwym patrzeniu na kobietę”, załamywali ręce z powodu tego, że teraz oto dziesiątki tysięcy nieszczęsnych mężczyzn, będzie ze ślinotokiem „na umór grzeszyło”, spoconymi i drżącymi rękoma wertując strony amerykańskiego pisma, publikującego „nagą Agnieszkę”. Nie wierzę, ponieważ jeżeli ktoś potrzebuje tego typu podniet, to doprawdy będzie je realizował spoglądając na inne zdjęcia, kupując inne gazety – niezależnie od poczynań naszej tenisistki.
No i w tym kontekście pytanie zasadnicze. Czy aby przypadkiem, ci najgłośniej oburzeni i najbardziej zgorszeni, niechcący nie demaskują samych siebie, że oto maja z oglądaniem cudzej nagości poważny problem?
Człowiek żyjący w pokoju z Bogiem i w zgodzie ze sobą, nie będzie rozdzierał szat wobec czyjegoś błędu. Raczej będzie się zastanawiał, co można w zaistniałej sytuacji pozytywnego uczynić.

CZŁOWIEK CZY PARAGRAF?

Jezus Chrystus zapytał się kiedyś przedstawicieli religijnej elity judaizmu: Czy można w sabat dobrze czynić, czy też nie? Człowieka uzdrowić – czy nie? Inaczej rzecz ujmując – pytał się ich – co jest ważniejsze: człowiek czy paragraf?
Mam wrażenie, że dzisiaj chce się On nas wszystkich zapytać: Kto i dlaczego jest godzien
 „mnie się nie wstydzić’? I czy aby na pewno kryterium „rozebrania się przed obiektywem” względnie „nie rozebrania się”, jest rzeczywiście kryterium w tej sprawie najważniejszym?

Ktoś w dzień po rozpętaniu się medialnej burzy wokół sportsmenki, napisał na Facebooku: „Nie wstydzę się Radwańskiej – Jezus”
Natychmiast zamieściłem ten tekst na swojej tablicy i opatrzyłem króciutkim komentarzem: „Po stokroć „lubię to””.
Jeżeli bowiem Zbawiciel – jak wierzę - nie wstydzi się Radwańskiej, to mam nadzieję, że nie powstydzi się także mnie. Co prawda nigdy nie pozowałem do „rozbieranych zdjęć” (byłoby to dla ewentualnych odbiorców przeżycie zgoła traumatyczne!), to jednak nie jestem z tego powodu od niej w niczym lepszy lub bardziej godny.

Oburzyłem wielu.
Zapewne oburzam i teraz...





3 komentarze:

Unknown pisze...


BRAWO!

Dawid Korzekwa pisze...

Nic dodać, nic ująć, dziękujemy za artykuł, panie Tomku!

seba nagel pisze...

Retotyka artykułu bliska jest poglądów ks. Bonieckiego w sprawie Nergala