Z czym do ludzi?

autor: Dawid Korzekwa



Niewygodne pytania

Przyznam się, że mam kilka bardzo denerwujących wad. Znaczy, nie denerwują one mnie, tylko innych ludzi. Jedną z tych wad jest nazywanie rzeczy po imieniu. Mam też alergię na bzdury i wciskanie kitu. Inną moją przykrą wadą jest zadawanie niewygodnych pytań. Strasznie wkurzająca przywara.

Pytam na przykład:

  • Dlaczego Jezus nie rozdawał ludziom kiczowatych traktatów napisanych dziecinnym językiem?
  • Dlaczego Jezus i apostołowie nie organizowali tandetnych widowisk, żeby głosić ludziom ewangelię?
  • Dlaczego nie odprawiali nudnych nabożeństw na które nikt nie przychodził?
  • Dlaczego mimo tego ludzie się nimi interesowali, szanowali ich i słuchali? Dlaczego mimo tego mieli wpływ na ludzi? Mimo, a może właśnie dzięki temu?


Jezus nie wciskał ciemnoty.

Wiecie co, Jezus coś sobą reprezentował. Za to Go lubię, że Jego głoszenie nie opierało się na samych słowach. Jego życie i Jego dzieła były potwierdzeniem jego słów. Kiedy Jezus mówił i miłosierdziu i łasce, okazywał łaskę i miłosierdzie. Kiedy mówił o trosce, troszczył się o ludzi. A kiedy mówił o swojej mocy, to czynił cuda i znaki. Życie Jezusa było potwierdzeniem tego, że wszystko, co mówił, jest prawdą. Nikt nie musiał mu ślepo wierzyć. Natomiast my, gdy mówimy o miłości i przemienionym życiu, musimy się tłumaczyć z rozłamów, rozwodów, faryzeuszy i innych patologii w naszych kościołach. Kiedy głosimy wiarę jako pełną pasji przygodę, to ludzie widzą nudne nabożeństwa, drętwe uwielbienie i masę zmęczonych, znudzonych, starych ludzi. Głosimy Boga wielkiego, potężnego, żywego, który wciąż działa cuda... Których nikt jakoś nie widzi.  I my, w przeciwieństwie do Jezusa, oczekujemy, że ludzie uwierzą nam na słowo. Bo ewangelia to ewidentnie jakieś oderwane od rzeczywistości czary mary. Magiczne zaklęcie, które jak się opowie człowiekowi, to Duch Święty go zaczaruje i PUFF! Człowiek się nagle pokutuje i się nawraca! Chłopaki, zejdźmy na ziemię.

Ktoś się obrazi...

Apeluję: nie schodźmy poniżej pewnego poziomu. Zanim pójdziesz głosić, zastanów się "z czym do ludzi?". Czy jesteś w stanie powiedzieć im: "Spójrzcie na moje życie, mój dom i rodzinę, a przekonacie się że mówię prawdę! Zobaczcie nasz kościół, a zobaczycie Boga!" A jeśli nie to co? Jeśli jestem gburem, marudą, nikt mnie nie lubi, w domu syf i awantury, mam kiepską reputację w mieście a w kościele same dewoty, fanatycy i bida z nędzą? To co? Mam przestać głosić? TAK!!! Dokładnie tak! Nigdy i nikomu! Zrobisz Bogu, sobie samemu i nam wszystkim wierzącym i niewierzącym wielką przysługę i będziemy ci wdzięczni do trzeciego i czwartego pokolenia włącznie. Jeżeli twoje życie, twoja postawa, charakter, twoje czyny, twój kościół nie są dowodem na to, że Bóg istnieje i jest dobry, to sorry, Winnetou, ale nie masz żadnego dowodu na poparcie ewangelii. Nie masz żadnej dobrej wieści do przekazania. Nikomu. Chyba, że zatwardziali ateiści - oni się ucieszą. Utwierdzą się w przekonaniu, że mieli rację zostając ateistami. Dla nich faktycznie będzie to dobra nowina.


ZAPRASZAMY DO KOMENTOWANIA ARTYKUŁU

11 komentarzy:

Q-Bogu pisze...

Bardzo kontrowersyjne, aczkolwiek nie wiem, czy wszystko zrozumiałam.
Jeżeli piszesz o skrajnych przypadkach, czyli takich, gdzie ktoś uważa się za wierzącego, ale nie widać owoców (duchowych i ziemskich), to wszystko się zgadza,ale myślę,
że jeżeli ktoś chodzi z Panem, to jakieś owoce zawsze widać, nie zawsze wielkie, ale widać, więc pytanie z mojej strony: czy jeżeli komuś się nie układa w życiu ( jest uzależniony, kłóci się z rodziną, itp), to ma nie głosić Ewangelii ? Moim zdaniem: powinien znaleść coś, co się poprawiło w Jego życiu dzięki Bogu i na tym przykładzie nieść Ewangelię, a jeżeli nie; to nie powinien mówić o sobie, tylko o Jezusie.. ale myślę, że nie powinien ten ktoś rezygnować z Ewangelii.

aneta garbowska pisze...

kontrowersyjnie aczkolwiek dobrze napisane !

Unknown pisze...

Fajnie, a teraz zmienmy coś i ruszamy na łowy!

Dawid Korzekwa pisze...

Q-Bogu: Proszę, zdefiniuj termin "Głoszenie ewangelii". Kiedy oczyścimy język z pustych sloganów nie będzie miejsca na takie pytania, bo wszystko będzie jasne. Parafrazując własny artykuł: Jeśli to głoszenie nie polega na dostarczeniu twardych dowodów na to, że Bóg istnieje i jest dobry, to jest to wciskanie kitu, a nie żadna ewangelia.

Justyna pisze...

Kiedy następny wpis?

Tomasz pisze...

Dobra puenta.

Dominika pisze...

Dzięki za ten wpis!

Anonimowy pisze...

Dobre!

Anonimowy pisze...

Zostaje kwestia działania Ducha świętego, np: na ewangelizacjach Reinharda Bonnke czy ewangelizowaniu ludzi którzy nas nie znają, wtedy wchodzi Duch Święty.

Q-Bogu pisze...

David Kay: Nie, nie chodzi mi tylko o przekazywanie informacji o Bogu,
tzw. pustej wiedzy, bo wiadomo,
że sama wiedza nic nie da.
Chodzi mi właśnie o przekazywanie wartości Ewangelii, czyli zachęcanie poprzez mówienie/swoje życie o tym, że Jezus jest miłością i daje nam życie wieczne za darmo, ale wiadomo, że w naszym życiu nie zawsze jest dobrze ze wszystkim, ale mamy żyć w taki spoób, by te złe rzeczy nie wpływały na naszą relację z Bogiem negatywnie.

Anonimowy pisze...

1. Jak w takim razie rozumieć to:
"Tamci zaś, powodowani niewłaściwym współzawodnictwem, rozgłaszają Chrystusa nieszczerze, sądząc, że przez to dodadzą ucisku moim kajdanom. Ale cóż to znaczy? Jedynie to, że czy to obłudnie, czy naprawdę, na wszelki sposób rozgłasza się Chrystusa. A z tego ja się cieszę i będę się cieszył." (Flp 1,17-18)
2. Wiedząc, że wszyscy jesteśmy grzesznikami i każdy z nas jako chrześcijanin wykonał różną pracę w drodze do doskonałości Chrystusa, zadajmy sobie pytanie, kiedy jest właściwy moment aby zacząć głosić Chrystusa? Czy już, czy jeszcze trochę muszę nad sobą popracować a jeśli jeszcze trochę to ile? Gdzie leży ta niewidzialna linia określająca moją gotowość. To proste jest nią "nowe narodzenie" a nie poziom życia moralnego, ponieważ on wciąż się zmienia i upodabnia nas do Chrystusa.

Andrzej