Upośledzenie

autor: Tomasz Kłapouszczak


Niedawno przypomniałem sobie o pewnym bardzo dobrym filmie „Mechanik”, który obejrzałem kilka lat temu. W roli tytułowej mogliśmy podziwiać świetnego aktora Christiana Bale’a, który zagrał człowieka cierpiącego na permanentną bezsenność. Od roku nie był w stanie zmrużyć oczu. I nikt, łącznie z nim samym, nie potrafił znaleźć przyczyny jego dolegliwości. Nietrudno się domyśleć, że ciągły brak snu musiał w końcu zaowocować negatywnymi skutkami w jego życiu i zachowaniu. Zaczął widywać ludzi i różne zjawiska, co do których nie mógł być już być pewny, czy są prawdziwe, czy też są wytworem jego mocno nadwyrężonej psychiki. Niby normalnie funkcjonował, ale, przynajmniej z jego punktu widzenia, nie było to już normalne życie, tylko coraz większa udręka i jakiś koszmar na jawie. Gdy jednak w końcu udało mu się odkryć przyczynę tej choroby, poczuł, że może znowu zasnąć. Widać było po nim, jakby został z niego zdjęty ogromny ciężar, którego nie jest w stanie nieść. Odebrał to niemal, jak zbawienie. Co go wpędziło w ten horror?


Tragedia

Jakiś czas temu spowodował wypadek, w którym zginęło dziecko. W jakiś sposób udało mu się z tego wywinąć, ale brak odpowiedzialności karnej nie zakończył jego problemów. Mimo że wyrzucił zupełnie z pamięci to wydarzenie, jego podświadomość pozostawiła mu koszmarną „pamiątkę” z tamtego dnia.
Gdy tylko przypomniał sobie tę tragedię, uświadomił sobie swoją winę i zgłosił się na policję, przeżył coś w rodzaju uzdrowienia. W czasie jego pobytu w areszcie ktoś do niego podszedł i spytał, czy czegoś nie potrzebuje. „Spać, teraz tylko spać” - odpowiedział bardzo udręczony, ale i z wielką ulgą, kładąc się na pryczy. Poczuł się niemal szczęśliwy. Dlaczego wspomniałem o tym filmie? Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że jest po prostu świetny i warto go obejrzeć, a nawet ujawnienie przeze mnie pewnych szczegółów nie powinno zepsuć jego oglądania. To zresztą, jak sądzę, charakteryzuje każdy dobry film. Musiałem jednak, niestety, zdradzić parę faktów z fabuły, aby zwrócić uwagę na pewien bardzo istotny szczegół.

Feler

I to jest właśnie ten drugi powód. Nasz bohater miał chyba w sobie jakiś feler. W żaden sposób nie potrafił udźwignąć ciężaru tego, czego się dopuścił. Nie mógł z tym żyć. Mało tego, nawet skasowanie z pamięci tamtego dnia nie rozwiązało problemu, tylko jeszcze go pogłębiło w formie dosyć przerażającej. Nie potrafił uporać się tym i dalej normalnie funkcjonować. Dopiero przyznanie się do winy i jakaś cicha nadzieja, że zostanie mu to mimo wszystko jakoś wybaczone, przywróciło równowagę w jego życiu. Miałem wrażenie, że nawet nie martwił go już tak bardzo fakt, że czeka go odsiadka i to niekoniecznie krótka (chociaż prawo za dobrowolne przyznanie się bywa często łaskawsze). Tej ulgi, której teraz doświadczył, prawdopodobnie na nic innego by już nie zamienił.

Codzienne przestępstwa

Wspomniałem o pewnym felerze Mechanika. Ale zastanówmy, czy każdy z nas nie jest dotknięty takim rodzajem „upośledzeniem”. Może nie wszyscy mamy na koncie przestępstwa tak ciężkiego kalibru. Ale chyba nie bardzo przesadzę, jeśli powiem, że co dzień (albo prawie co dzień) mamy jakąś choćby bardzo drobną wpadkę, z której nie jesteśmy specjalnie dumni i pewnie nie chcielibyśmy jej powtórzyć. A może do tych „drobnych”, „nieszkodliwych” grzeszków, potknięć już w jakiś sposób przywykliśmy i potrafimy sobie je jakoś wytłumaczyć? Nikomu, albo prawie nikomu (łącznie z nami samymi) nie szkodzą. Może więc nie ma z czego robić problemu. Spróbujmy sobie jednak wyobrazić, że, na przykład, mamy kompletny zanik mięśni w ręce. Wtedy nie ma już znaczenia, czy rzecz, którą chcemy podnieść, jest bardzo ciężka, czy lekka jak piórko. W obu przypadkach będziemy bezradni, chyba że nam ktoś pomoże. Czy w takiej sytuacji od razu rezygnujemy, czy jednak próbujemy kogoś prosić o pomoc, skoro to okazuje się być jedynym wyjściem, mimo że z początku możemy poczuć się trochę upokorzeni ?

Dobry news

Biblia twierdzi, że Bóg nie wyposażył nas w żadne nawet najsłabsze „duchowe mięśnie” pozwalające dźwigać nasze przewinienia niezależnie od tego, jak je sami postrzegamy. Nie mówi, że jedni są pod tym względem mocniejsi inni trochę słabsi. Nie ma, absolutnie, nie ma, nie było i nie będzie na ziemi choćby jednego człowieka (łącznie ze wszystkimi, których postrzegamy jako szczególnie świętych czy zasłużonych), który byłby w stanie unieść choćby przynajmniej jeden ze swoich nawet tych najlżejszych (w naszym mniemaniu) grzechów. Był za to jeden Człowiek, który też jest Bogiem, Jezus Chrystus. Nie tylko, że nie musiał toczyć batalii ze swoimi przewinieniami, bo ich po prostu nie miał, ale jeszcze wziął na siebie grzechy wszystkich nas. Nie jesteśmy w stanie nawet „podnieść o milimetr” żadnego naszego przestępstwa i gdzieś odrzucić byle daleko i poza zasięg naszego wzroku. Ale dobry news jest taki, że już wcale nie musimy . Jezus zapewniał, że możemy Go poprosić, aby zdjął z nas cały ten ciężar. I chce to robić co dzień. Z grzechami, z czy też z poczuciem winy po nich jest trochę tak, jak z trucizną. W dużej ilości zabija albo przynajmniej robi potworne spustoszenie (patrz Mechanik). Przyjmowana w mniejszych dawkach może z początku nie powoduje żadnych niepokojących objawów, ale też w taki czy inny sposób szkodzi. Wcześniej czy później zaczniemy się coraz gorzej czuć i może nawet nie będziemy w stanie od razu stwierdzić, co nam dolega. Albo ją odrzucimy i przeżyjemy prawdziwe uzdrowienie, albo będziemy tracić czas, siły i pieniądze na wymyślaniu jakiś zastępczych kuracji, które czasem może i dadzą chwilową ulgę, ale nigdy nie rozwiążą problemu. A trucizna wcześniej czy później zabije. Grzechu nie da się usunąć za pomocą jakiejś terapii, tak jak nie da się czegokolwiek podnieść i odrzucić od siebie ręką dotkniętą paraliżem lub zanikiem mięśni. Naszych win nie da się też zlikwidować poprzez ich negację. Grzechu nie oswoi żaden nasz nawet najbardziej przemyślany światopogląd, jaki sobie w ułożymy w głowie. Nie mamy żadnych „zdolności” czy „predyspozycji”, aby z nim sobie jakoś samemu radzić i normalnie (przy czym „normalnie” nie oznacza: nic w tej chwili negatywnego nie odczuwam, a więc nie ma problemu) na co dzień funkcjonować. W tej dziedzinie jesteśmy po prostu inwalidami, czy nam się to podoba, czy nie. Może więc jest czas, byśmy wreszcie potraktowali tę naszą „słabość” jako błogosławieństwo, jako niesamowity dar od Boga, który nas uwolnił od tego beznadziejnego i bezsensownego wysiłku. Nie musimy już dłużej zgrywać bohaterów „mężnie stawiając czoła” naszemu poczuciu winy. Nie musimy już więcej być też obłudni wyrzucając z pamięci nasze drobne wpadki czy też bagatelizując je, jako mało istotne. Bez sensu jest stosować tylko środki znieczulające w chorobie, na którą istnieje skuteczny lek. Zacznijmy mówić Bogu o rzeczach w naszym życiu, o jakich czasem nawet z samym sobą wolelibyśmy nie dyskutować. Czy je dostrzegamy ? I czy Bóg jest wart 100% zaufania? Każdy z nas musi sam o tym zdecydować.

Brak komentarzy: