Niedawno
przypomniałem sobie o pewnym bardzo dobrym filmie „Mechanik”,
który obejrzałem kilka lat temu. W roli tytułowej mogliśmy
podziwiać świetnego aktora Christiana Bale’a, który zagrał
człowieka cierpiącego na permanentną bezsenność. Od roku nie był
w stanie zmrużyć oczu. I nikt, łącznie z nim samym, nie potrafił
znaleźć przyczyny jego dolegliwości. Nietrudno się domyśleć, że
ciągły brak snu musiał w końcu zaowocować negatywnymi skutkami w
jego życiu i zachowaniu. Zaczął widywać ludzi i różne zjawiska,
co do których nie mógł być już być pewny, czy są prawdziwe,
czy też są wytworem jego mocno nadwyrężonej psychiki. Niby
normalnie funkcjonował, ale, przynajmniej z jego punktu widzenia,
nie było to już normalne życie, tylko coraz większa udręka i
jakiś koszmar na jawie. Gdy jednak w końcu udało mu się odkryć
przyczynę tej choroby, poczuł, że może znowu zasnąć. Widać
było po nim, jakby został z niego zdjęty ogromny ciężar, którego
nie jest w stanie nieść. Odebrał to niemal, jak zbawienie. Co go
wpędziło w ten horror?
Tragedia
Jakiś czas temu spowodował wypadek,
w którym zginęło dziecko. W jakiś sposób udało mu się z tego
wywinąć, ale brak odpowiedzialności karnej nie zakończył jego
problemów. Mimo że wyrzucił zupełnie z pamięci to wydarzenie,
jego podświadomość pozostawiła mu koszmarną „pamiątkę” z
tamtego dnia.
Gdy tylko przypomniał sobie tę
tragedię, uświadomił sobie swoją winę i zgłosił się na
policję, przeżył coś w rodzaju uzdrowienia. W czasie jego pobytu
w areszcie ktoś do niego podszedł i spytał, czy czegoś nie
potrzebuje. „Spać, teraz tylko spać” - odpowiedział bardzo
udręczony, ale i z wielką ulgą, kładąc się na pryczy. Poczuł
się niemal szczęśliwy. Dlaczego wspomniałem o tym filmie? Z
dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że jest po prostu świetny i
warto go obejrzeć, a nawet ujawnienie przeze mnie pewnych szczegółów
nie powinno zepsuć jego oglądania. To zresztą, jak sądzę,
charakteryzuje każdy dobry film. Musiałem jednak, niestety,
zdradzić parę faktów z fabuły, aby zwrócić uwagę na pewien
bardzo istotny szczegół.
Feler
I to jest właśnie ten drugi powód.
Nasz bohater miał chyba w sobie jakiś feler. W żaden sposób nie
potrafił udźwignąć ciężaru tego, czego się dopuścił. Nie
mógł z tym żyć. Mało tego, nawet skasowanie z pamięci tamtego
dnia nie rozwiązało problemu, tylko jeszcze go pogłębiło w
formie dosyć przerażającej. Nie potrafił uporać się tym i dalej
normalnie funkcjonować. Dopiero przyznanie się do winy i jakaś
cicha nadzieja, że zostanie mu to mimo wszystko jakoś wybaczone,
przywróciło równowagę w jego życiu. Miałem wrażenie, że
nawet nie martwił go już tak bardzo fakt, że czeka go odsiadka i
to niekoniecznie krótka (chociaż prawo za dobrowolne przyznanie
się bywa często łaskawsze). Tej ulgi, której teraz doświadczył,
prawdopodobnie na nic innego by już nie zamienił.
Codzienne przestępstwa
Wspomniałem o pewnym felerze
Mechanika. Ale zastanówmy, czy każdy z nas nie jest dotknięty takim rodzajem „upośledzeniem”. Może nie wszyscy mamy na koncie
przestępstwa tak ciężkiego kalibru. Ale chyba nie bardzo
przesadzę, jeśli powiem, że co dzień (albo prawie co dzień) mamy
jakąś choćby bardzo drobną wpadkę, z której nie jesteśmy
specjalnie dumni i pewnie nie chcielibyśmy jej powtórzyć. A może
do tych „drobnych”, „nieszkodliwych” grzeszków, potknięć
już w jakiś sposób przywykliśmy i potrafimy sobie je jakoś
wytłumaczyć? Nikomu, albo prawie nikomu (łącznie z nami samymi)
nie szkodzą. Może więc nie ma z czego robić problemu. Spróbujmy
sobie jednak wyobrazić, że, na przykład, mamy kompletny zanik
mięśni w ręce. Wtedy nie ma już znaczenia, czy rzecz, którą
chcemy podnieść, jest bardzo ciężka, czy lekka jak piórko. W obu
przypadkach będziemy bezradni, chyba że nam ktoś pomoże. Czy w
takiej sytuacji od razu rezygnujemy, czy jednak próbujemy kogoś
prosić o pomoc, skoro to okazuje się być jedynym wyjściem, mimo
że z początku możemy poczuć się trochę upokorzeni ?
Dobry news
Biblia twierdzi, że Bóg nie wyposażył
nas w żadne nawet najsłabsze „duchowe mięśnie” pozwalające
dźwigać nasze przewinienia niezależnie od tego, jak je sami
postrzegamy. Nie mówi, że jedni są pod tym względem mocniejsi
inni trochę słabsi. Nie ma, absolutnie, nie ma, nie było i nie
będzie na ziemi choćby jednego człowieka (łącznie ze wszystkimi,
których postrzegamy jako szczególnie świętych czy zasłużonych),
który byłby w stanie unieść choćby przynajmniej jeden ze swoich
nawet tych najlżejszych (w naszym mniemaniu) grzechów. Był za to
jeden Człowiek, który też jest Bogiem, Jezus Chrystus. Nie tylko,
że nie musiał toczyć batalii ze swoimi przewinieniami, bo ich po
prostu nie miał, ale jeszcze wziął na siebie grzechy wszystkich
nas. Nie jesteśmy w stanie nawet „podnieść o milimetr” żadnego
naszego przestępstwa i gdzieś odrzucić byle daleko i poza zasięg
naszego wzroku. Ale dobry news jest taki, że już wcale nie musimy .
Jezus zapewniał, że możemy Go poprosić, aby zdjął z nas cały
ten ciężar. I chce to robić co dzień. Z grzechami, z czy też z
poczuciem winy po nich jest trochę tak, jak z trucizną. W dużej
ilości zabija albo przynajmniej robi potworne spustoszenie (patrz
Mechanik). Przyjmowana w mniejszych dawkach może z początku nie
powoduje żadnych niepokojących objawów, ale też w taki czy inny
sposób szkodzi. Wcześniej czy później zaczniemy się coraz gorzej
czuć i może nawet nie będziemy w stanie od razu stwierdzić, co
nam dolega. Albo ją odrzucimy i przeżyjemy prawdziwe uzdrowienie,
albo będziemy tracić czas, siły i pieniądze na wymyślaniu jakiś
zastępczych kuracji, które czasem może i dadzą chwilową ulgę,
ale nigdy nie rozwiążą problemu. A trucizna wcześniej czy później
zabije. Grzechu nie da się usunąć za pomocą
jakiejś terapii, tak jak nie da się czegokolwiek podnieść i
odrzucić od siebie ręką dotkniętą paraliżem lub zanikiem
mięśni. Naszych win nie da się też zlikwidować poprzez ich
negację. Grzechu nie oswoi żaden nasz nawet najbardziej przemyślany
światopogląd, jaki sobie w ułożymy w głowie. Nie mamy żadnych
„zdolności” czy „predyspozycji”, aby z nim sobie jakoś
samemu radzić i normalnie (przy czym „normalnie” nie oznacza:
nic w tej chwili negatywnego nie odczuwam, a więc nie ma problemu)
na co dzień funkcjonować. W tej dziedzinie jesteśmy po prostu
inwalidami, czy nam się to podoba, czy nie. Może więc jest czas, byśmy wreszcie
potraktowali tę naszą „słabość” jako błogosławieństwo,
jako niesamowity dar od Boga, który nas uwolnił od tego
beznadziejnego i bezsensownego wysiłku. Nie musimy już dłużej
zgrywać bohaterów „mężnie stawiając czoła” naszemu poczuciu
winy. Nie musimy już więcej być też obłudni wyrzucając z
pamięci nasze drobne wpadki czy też bagatelizując je, jako mało
istotne. Bez sensu jest stosować tylko środki znieczulające w
chorobie, na którą istnieje skuteczny lek. Zacznijmy mówić Bogu o rzeczach w
naszym życiu, o jakich czasem nawet z samym sobą wolelibyśmy nie
dyskutować. Czy je dostrzegamy ? I czy Bóg jest
wart 100% zaufania? Każdy z nas musi sam o tym zdecydować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz