Świat szarych zjadaczy chleba i błyszczących celebrytów nawiedziła smutna wiadomość - Whitney Houston nie żyje. Znaleziono jej ciało w sobotę w Hotelu Beverly Hilton, o godz. 15.55 (czasu lokalnego). Jak zwykle przy okazji śmierci celebryty, media podsyciły traumę ogłaszając, że jej odejście jest dla wszystkich wielkim szokiem (sztampowe hasło, wyciągane na takie okazje z medialnego skarbca porzekadeł). Trochę dziwi taka deklaracja (nabiera nawet wymiaru groteski) - szczególnie w świetle nałogów Whitney oraz jej tragicznej walki z uzależnieniami (a może uwierzyliśmy, że wieloletnie ćpanie i picie dodaje witalności?). Niemniej jednak wypowiedzi celebrytów, oraz wypowiedzi mediów, ukazują jedno - zaczęliśmy wierzyć w nieśmiertelność niektórych jednostek. Nadaliśmy ich życiu atrybut wieczności. Kiedy umierają, odczuwamy naturalny dysonans, szok, czasami nawet traumę. Dlaczego śmierć celebryty szokuje w większym stopniu niż zwykłego zjadacza chleba? Przecież był w telewizji i to nie raz. A teraz nie żyje. Jak to możliwe?
Para i trawa
Biblia nie używa skomplikowanych metafor na określenie długości ludzkiego życia w odniesieniu do wieczności. Mówi jasno - nasze życie jest jak para lub jak trawa (to drugie określenie zdecydowanie spodobałoby się Holendrom i wszystkim tym, którzy wojują z Babilonem w rytmie reggae) - szybko znika. O co chodzi? O znikomość życia i oczywistość śmierci. W 21 wieku zrobiliśmy chyba już wszystko co się da by usunąć śmierć z widoku publicznego, z naszych rozmów, z naszych myśli. Zrobiliśmy też wiele by ją sztucznie oswoić. Idąc na imprezkę nie rozmawiamy o nagłym zgonie. Zaspokajając nasz zakupoholizm nie rozmawiamy o nagłym zgonie. W naszych kościołach nie rozmawiamy o nagłym zgonie (szczególnie w obliczu panującej teologii "feel good, bless me, prosperity gospel"). A nagły zgon może przydarzyć się w każdej chwili. Trudno jednak to przyswoić - szczególnie kiedy wyznajemy wartości mainstreamu, nawet jako ludzie "wierzący". Co z tą śmiercią?
Umieraj na co dzień
Jezus w swoim nauczaniu zachęca do tego by patrzeć na życie jak na coś co trzeba stracić, by je autentycznie mieć (zyskać). Chodzi tu o życie wolne od skoncentrowania się na sobie (by móc skoncentrować się na Bogu). Jeśli żyjemy w taki sposób stajemy się ludźmi wolnym, negującymi powszechnie panujące wartości (materializm, egoizm, ateizm), ale także ludźmi, którzy nie są do siebie przywiązani, bo codzienne z siebie rezygnują. Śmierć w takim układzie rozumowania nie jest niczym niezwykłym, tajemniczym, szokującym. Śmierć staje się częścią życia.
Jak myślisz, czy człowiek, który nie traktuje siebie jak centrum wszechświata i żyje w zgodzie z Ewangelią zachłyśnie się wieścią o śmierci Whitney Houston?
Wieczna Whitney
Pozostaje pytanie związane z wiarą w wieczność wybitnych jednostek. Skąd ona wypływa? Każdy człowiek nosi w sobie pragnienie oddawania czci, niezależnie od tego czy jest ateistą, teistą, panteistą, agnostykiem czy... kibicem piłki nożnej - to czemu oddajemy cześć staje się dla nas jakby Bogiem. Media pozwalają nam oddawać cześć na niespotykaną dotąd dla ludzkości skalę. A to co czcimy, staje się dla nas centralne, wieczne, pełne majestatu. Kiedy tego zabraknie - doznajemy szoku, bo to co nieskończone na naszych oczach obróciło się w pył.
Wybierz rzeczywistość
Jeśli uznać wieczność - to tylko Boga, który rzeczywiście jest nieskończony, wieczny, realny. Wszystko inne podniesione do rangi wieczności zawiedzie nas, rozsypie nam się w dłoniach. Mamy tylko jedno życie, najlepiej więc skoncentrować je na tym co prawdziwie transcendentne - nie na marnych podróbkach, które na dłuższą metę nie zaspokoją naszych wewnętrznych pragnień, naszego poszukiwania tego, co przekracza egzystencję, co jest nieplastikowe, prawdziwe.