MESJASZ NA ZAPCHLONYM OSIOŁKU

Piotr Zawadzki


Niedawno w większości kościołów chrześcijańskich obchodzono Niedzielę Palmową. Wspomnienie wjazdu Jezusa do Jerozolimy, początek wydarzeń paschalnych, które zwieńczyły się Jego śmiercią na krzyżu. Zanim jednak Mesjasz umrze za nasze grzechy, zostaje okrzyknięty Królem przez rodowitych mieszkańców Jerozolimy i pielgrzymów, którzy w tamtym czasie licznie przybywali do miasta na święto paschy. Kiedy tłum skanduje "hosanna" (hebr. zbaw nas) i unosi gałęzie palmowe, Jezus wjeżdża do Jerozolimy na… zapchlonym osiołku. Mesjasz siedzi pokornie na drepczacym szybciutko młodym ośle i wjeżdża do miasta jako jego Zbawiciel. Nie ma na sobie inkrustowanej zbroi. Nie ma białego rumaka. Jedzie na rączym osiołku. Za nic ma swój wizerunek, swoje dobre imię czy ludzkie oczekiwania (Mesjasz powinien wjechać z wojskiem, na rumaku, w pełnej zbroi - jak bohater i polityczny przywódca). Osiołek drepcze po rzucanych na ziemię płaszczach, liściach palmowych i chustach. Jedni patrzą na Jezusa urzeczeni, inni mają w oczach zawód - nie tego się spodziewali po Pomazańcu, który miał wyrwać ich z ręki okupanta.


KRÓL NA SWOICH WARUNKACH

Jezus wjeżdżając w takim stylu do Jerozolimy pokazał wszystkim, że jest INNY niż oczekiwali, inny niż ich plany i zamierzenia. Jeśli do tej pory ludzie myśleli, że mogą Go wykorzystać do swoich celów (politycznych, materialnych, duchowych), teraz zobaczyli wyraźnie, że Jezus jest niezależny i idzie konsekwentnie swoją drogą. Jego wjazd na osiołku to wielka deklaracja - “Jestem Mesjaszem, ale na swoich warunkach”. Król panuje, ale w suwerenny sposób. Nie przynosi militarnego rozwiązania, nie przynosi politycznej supremacji - bo jest Królem Pokoju. Osiołek drepcze po liściach palmowych, ludzie wznoszą okrzyki uwielbienia, ale nikt z nich nie wie, że to co wygląda jak ślubna procesja, jest tak naprawdę… marszem pogrzebowym. Krzycząc "hosanna", ludzie oczekują ratunku od rzymskiego wroga, nikt nie rozumie, że otrzyma coś o wiele więcej - ratunek od grzechu. 

SAMOTNOŚĆ W TŁUMIE

Jezus podczas wjazdu do Jerozolimy mógł dla obserwatorów jawić się różnie. Dla jednych był na pewno “człowiekiem roku” - najpopularniejszy w mieście, lubiany przez wszystkich, otoczony fanami. Dla innych Jezus mógł być jak polityczny czy militarny lider wjeżdżający do miasta by ogłosić panowanie nowego Królestwa (choć osiołek na pewno mocno psuł image…). Jeszcze dla innych Jezus mógł jawić się jako duchowy autorytet - człowiek pełen mądrości, rozumiejący więcej niż inni. Faktem jest jednak, że Jezus nie był żadnym z nich. Ludzie którzy wołali do Niego "hosanna", po jakimś czasie mogli wołać “ukrzyżuj Go”, ludzie którzy patrzyli na Niego jak na nowego Króla, zawiedli się Jego wizerunkiem, a dla tych, którzy mieli go za ludzki autorytet w sprawach duchowości szykował się inny zawód - Jezus nie chciał być tylko autorytetem, chciał by ludzie widzieli w Nim Ojca (choć twarda to mowa, którz jej słuchać może...ekhem…). Mimo różnych oczekiwań i krzyku tłumu pełnego uwielbienia Jezus jest zupełnie sam ze swoją misją - nikt na ten czas nie rozumie Jego powołania - śmierci, zmartwychwstania, odkupienia ludzkości. Jezus w tym czasie w szczególny sposób jest samotny w tłumie. Samotny z powodu nietuzinkowego powołania i misji - misji, której nie zrozumieliby nawet najbliźsi (co zresztą wielokrotnie udowodnili).
We współczesnych kościołach są ludzie, którzy mogliby w pełni utożsamić się z emocjami Jezusa w tamtym czasie, ludzie samotni i niezrozumiani z powodu “dziwaczności” swojego powołania - nie pasującego do szablonu kościoła 21 wieku. Muszą oni tak jak Jezus w pokorze i cierpliwości realizować to co Bóg im pokazał, nie oczekując zrozumienia, aprobaty czy poklasku, nie szukając też nachalnie wsparcia - ponieważ bardzo często zamiast niego dostaną dziwne spojrzenia czy nawet pogardę lub napomnienie...

WJECHAĆ NA OSIOŁKU

Mesjasz wjeżdżając na osiołku do Jerozolimy pokazuje, że jest wierny Bogu (w końcu proroctwa starotestamentowe mówiły że tak to będzie wyglądać), to posłuszeństwo prowadzi Go do odrzucenia swojego dobrego imienia. Nie jest uzależniony od tego jak postrzegają Go ludzie. Nie ma to wpływu na Jego postępowanie względem innych. Jego wzjazd to deklaracja niepodległości. Czy my mamy też takie deklaracje? Świat robi się coraz bardziej społeczny - ludzie udostępniają innym swoje życie na portalach społecznościowych szukając tych, którzy polubią ich codzienność, wlewając w ich wnętrza poczucie akceptacji. Inni szukają wyznawców (na Twitterze każdy ma swoich "followers" - slowo to można przetlumaczyć jako wyznawca). Czy stać jeszcze nas na niezależne myślenie i uwolnienie się od potrzeby kreacji swojego image'u? Wjazd na osiołku do Jerozolimy to celowe odsłonięcie się, pokazanie swojej słabości i normalności. Czy stać nas żeby tak jak Jezus ściągnąć maskę i pokazać normalność i dystans do siebie?

CZAS W DROGĘ

Jezus wiedział, że jeśli będzie realizować oczekiwania ludzi, nie będzie mógł spełnić swojej misji. Wiedział też, że Jego misja przekracza oczekiwania wszystkich, nawet najbliższych. Konsekwentnie objawił boskość w normalnym człowieczeństwie, śmierć jako triumf, miłość jako koniec pustych religijnych zachowań. Uraził tym wszystkich. Zbawił wszystkich. Dobrze, że był sobie wierny do końca i zgiął kolana jedynie przed Ojcem. Teraz my powinniśmy wejść w Jego ślady, wsiąść na zapchlonego osiołka i odważnie wyruszyć w droge ku śmierci naszego starego ja, nie licząc na poklask i akceptację ludzi wokoło. To przedstawienie dla jednego widza - jest Nim Bóg. Tylko Jemu należy się przypodobać.

Jeśli przemierzasz swoje życie na symbolicznym osiołku, towarzyszą temu następujące zmiany w twoim postępowaniu:


  • Masz dystans do siebie i potrafisz się z siebie śmiać.
  • Nie tworzysz nadętego obrazu swojej osoby.
  • Czasami celowo niszczysz swój image w oczach ludzi.
  • Nie szukasz akceptacji na siłę.
  • Potrafisz zawieść oczekiwania innych ludzi z powodu dążenia do autentyczności.
  • Nie stresujesz się tym co inni o tobie mówią i nie interesujesz się tym.
  • Unikasz środków falszowania swojego image'u (patetyczny język, nie pasujący ubiór itp.).



Piotr Zawadzki - studiował filozofię na Uniwersytecie Opolskim. Poeta, felietonista i blogger, kaznodzieja i duszpasterz, założyciel Chrześcijańskiej Misji Rampa, redaktor "Chrześcijanina", redaktor naczelny "Respiratora". Na codzień pracuje jako asystent pastora w Kościele Zielonoświątkowym Ostoja w Opolu. Szczęśliwy mąż Joanny i tata małej Idy.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.