Będąc ostatnio w restauracji razem z żoną, po udanym pobycie, wespół z rachunkiem zostawiłem kilka złotych napiwku dla miłej obsługi. Kiedy wyjmowałem drobne i kładłem je przy rachunku doznałem dziwnej myśli - czy tak samo nie robimy w kościołach w Polsce i na świecie w coniedzielnym rytuale wrzucania na tacę? Czy nie traktujemy momentu ofiarowywania swoich finansów Bogu jako momentu napiwkowania, płacąc za miłą atmosferę i zaspokojenie naszych potrzeb emocjonalnych?
Z drugiej strony czy ilość ofiarowywanych przez nas pieniędzy rzeczywiście odzwierciedla fakt, że Bóg jest dawcą i realnym właścicielem naszych dóbr, a my jesteśmy jedynie ich mniej lub bardziej rozgarniętymi zarządcami? Jeśli co niedzielę stać nas jedynie na napiwek dla Pana Boga, czy rzeczywiście rozumiemy swoją odpowiedzialność za kościół i ewangelizację w 21 wieku? Podczas pobytu w restauracji przez chwilę zobaczyłem siebie stojącego przed Jezusem i napiwkującym go za moje udane życie, cudowną rodzinę, relacje i błogosławieństwo. "Oby tak dalej Jezu" połączone z poklepaniem Go po ramieniu i brzdękiem monet na tacy. Zrobiło mi się niedobrze od samej myśli, poczułem też palący wstyd. Nie mogłem jednak uciec przed faktem, że tak często zamiast serca zostawiam Bogu napiwek i wychodzę uszczęśliwiony udanym - bo pełnym duchowej konsumpcji - pobytem w moim kościele. Czy jest coś więcej w ofiarowaniu swoich finansów Panu Bogu, coś o czym zapomnieliśmy?
WIĘCEJ NIŻ PRAGMATYZM
Pieniądze, które zostawiamy na przysłowiowej "tacy" w kościele tak często traktujemy jako zło konieczne. Mamy różne wyjaśnienia dlaczego Pan Bóg potrzebuje naszego racjonalnie wydzielonego napiwku. "Kościół musi opłacić światło" - powtarzamy sobie pod nosem przed tym jak pieniądze zasilą konto naszego duchowego domu. W całym procesie ofiarowywania finansów staramy sobie w sztuczny sposób uzmysłowić powagę sytuacji i naszą odpowiedzialność - "trzeba przyczynić się do poprawnego działania systemu przez finansowe zasilanie go co niedzielę". Szkoda tylko, że w całym procesie racjonalnego wyjaśniania tego po co właściwie dajemy nasze pieniądze, zapominamy, że sprowadzamy tą kwestię do wymiaru w którym trudno mówić jeszcze o ofierze - jest to już raczej tylko zapłata za konsumpcję i zużycie energii elektrycznej. To dobre, że staramy sobie uzmysłowić potrzeby naszego kościoła i jego istnienia jako instytucji (bo tym również oprócz relacji jest kościół lokalny). Faktem jest, że jego funkcjonowanie pociąga za sobą szereg różnego typu kosztów. Nie mówimy tu tylko o tych kosztach, które są dla nas zrozumiałe, jak koszty misji i ewangelizacji, ale także o takich, które są potwornie zwyczajne, jak chociażby zakup papieru toaletowego, czy chemii do mycia podłóg, po których chodzimy co nabożeństwo, nanosząc błoto (chociaż, gdyby się zastanowić, to też jest bardzo istotne dla niesienia Ewangelii). Plusem takiego postrzegania ofiary finansowej jest pragmatyczność i poczucie odpowiedzialności za dobre funkcjonowanie danego kościoła, czy jest to jednak wszystko co mamy mieć w sercu? Czy z perspektywy duchowej Bóg przyjmuje taką pragmatyczną motywację? Z drugiej strony w ryzach pragmatyzmu trzymają nas też błędy kościoła i poszczególnych pastorów - na nabożeństwach niektórych z nich jest wrażenie, jakby Bogu bardziej chodziło o zawartość naszego portfela niż zbawienie naszej nieśmiertelnej duszy. W innych kościołach o pieniądzach nie mówi się nic - temat jest tabu z różnych racji, czasami z powodu przytłaczającej świadomości, że w danej wspólnocie pieniądze są źle dystrybuowane i źle się nimi zarządza. Pragmatyzm chroni nas więc też przed nadużyciami, jest formą samoobrony przed błędami i chciwością innych wierzących. "Dam tyle, ale nie więcej!" - mówimy sobie pamiętając o wszystkich tych momentach, kiedy kościół okazał się być bardziej łasy na złotówki niż na wartości Ewangelii. Czy ludzkie błędy jednak usprawiedliwiają nasz minimalizm? W końcu temat ofiary jest zarezerwowany do mojej osobistej relacji z Bogiem - daję dla Niego, dzięki Niemu - nikt nie ma w tą sferę wglądu, nikt, jak tylko On, może mnie z niej rozliczać. Czy mam się w tym procesie sugerować złym stanem innych, czy chciwość innych ma ograniczać moją hojność?
WALKA O WIARĘ
Jak najszybciej musimy uwolnić się z pragmatycznego postrzegania finansów ofiarowywanych w kościele, ponieważ jest to ślepy zaułek, prowadzący nas do racjonalnego napiwkowania Pana Boga co niedzielę. Człowiek który zamiast ofiarowywać finanse z sercem, z wiarą i szerszym obrazem sytuacji przychodzi do kościoła i daje "na światło i wodę", ponieważ rozumie, że jest konsumentem, ma złe postrzeganie swojej tożsamości jako części Kościoła! Problem polega na tym, że co niedzielę nie jesteśmy konsumentami, którzy przychodzą aby być należycie obsłużeni. Wręcz przeciwnie - jesteśmy ludźmi, którzy są Kościołem (a nie przychodzą do Kościoła), ludźmi, którzy ofiarowują swoje finanse, będąc przede wszystkim świadomymi duchowego wymiaru ofiarności. Co jest tym "duchowm wymiarem"? Przede wszystkim wiara w fakt, że pieniądze które ofiarowuję są wyrazem mojej wdzięczności i dziękczynienia względem Boga, za całość mojego życia i zbawienie. Nie - to nie znaczy, że Bóg oczekuje zapłaty co niedzielę, za to co nam dał. On tak naprawdę w ogóle nie potrzebuje naszych pieniędzy, naszej wdzięczności czy naszego uwielbienia. Ale mimo to walczy o nasze serce - ponieważ chce nas ratować. Ratunkiem i najlepszym rozwiązaniem dla nas jest zrozumienie, że wszystko co robimy, powinniśmy robić jak dla Niego - a więc na 100%, bez wątpliwości, masy uzasadnień, ciągłej racjonalizacji. Tylko takie życie daje nam spełnienie i upodabnia nas do Jezusa. Dotyczy to również sfery finansowej - ofiarowujemy ją w szczery sposób Bogu. Szczerość i wiara są najlepszym lekarstwem na konsumenckie napiwkowanie Chrystusa. W tej perspektywie to my stajemy się tymi, którzy mają należycie "obsłużyć" Boga, zadbać o Jego sprawy, podobać się Mu. Stajemy na gruncie bycia jego sługami. Takie rzeczy trzeba robić całym sercem - inaczej stają się bezpłodnymi czynnościami religijnymi, które bardziej budują nasze ego niż Królestwo Boże. Stajemy przed dramatycznym wyborem. Brniemy dalej w pozbawione serca rzucanie pieniędzy na tacę, albo szukamy w tej czynności sensu, wynikającego z biblijnego nauczania o tym czym jest ofiara "miła Bogu". Jestem przekonany, że, hojność jako cecha naszego charakteru nie może stać się dla nas rutyną, czymś pragmatycznym, szarym. Kiedy jesteśmy hojni, wierzymy, że wydarzy się coś większego, niż nasz mały światek. W każdym akcie niepohamowanej hojności przybliżamy się sercem do Jezusa - który oddał wszystko, aby nas zyskać. Czy jesteśmy w stanie rozwijać hojność, z myślą, że "trzeba zapłacić za ogrzanie budynku kościelnego". Wątpię. O wiele lepszą motywacją jest chęć oddania wszystkiego na poczet Królestwa Bożego, postawienie go realnie w centrum naszego życia.
Bóg nie potrzebuje Twoich pieniędzy. On pragnie Twojego serca, które w 21 wieku jest omotane ideą materializmu, nawet jeśli na co dzień dążymy do wiary.
Sama Biblia mówi o dużej mocy pieniądza - każdy z nas rozumie ten ponury fakt, bardzo często przegrywając walkę o wiarę, że Bóg potrafi więcej niż nasz pełny porfel. W zasadzie wielu z nas bardziej wierzy w sprawczą moc pieniędzy niż Bożą wszechmoc. Pełny portfel może więcej - to nasze nieświadome, ale głośne wyznanie wiary. Czas zacząć wierzyć inaczej i wraz z ofiarowaniem naszych złotówek, dać Bogu całe serce - najbardziej ektrawagancki napiwek.
ZAPRASZAMY DO KOMENTOWANIA ARTYKUŁU I UDOSTĘPNIANIA GO
JEŚLI CHCESZ WESPRZEĆ NAS FINANSOWO KLIKNIJ TUTAJ PO INFO
5 komentarzy:
Napiwki dla Pana Boga są często w Polsce niestety kontrowersyjne, kiedy nie idą tam gdzie powinny. Zbieranie na tace jest zbiórką na kościół, a napiwek kelnerski bardziej do użytku indywidualnej osoby. Moim zdaniem, parafia musi wzbudzać w tym aspekcie pełny szacunek ;)
Co fakt to fakt. Kościół zbierając pieniądze moim zdaniem powinien być transparentny, ale też poszczególni członkowie danej parafii czy wspólnoty powinni być świadomymi dawcami. Musi to iść w parze żeby wyeliminować zbędne niedomówienia, konflikty czy frustracje.
Kiedy jesteśmy hojni, wierzymy, że wydarzy się coś większego, niż nasz mały światek....
to twoje słowa...czyli co mam dawać li tylko po to aby oczekiwać , czegoś większego??? troszkę to naciągane moim zdaniem a co jeśli idąc za tym co piszesz będę hojny a w moim życiu nie wydarzy się nic, znam wiele takich przypadków..
Osobiście kiedy daję po pierwsze nie patrzę na kwotę,( bo to właśnie jest dla mnie wredny i cielesny pragmatyzm wynikający częstokroć z wielu błędów w nauczaniu o pieniądzach) po drugie daję bo chcę a po trzecie DAJĘ BO JEST TO JEDEN ZE SPOSOBÓW UWIELBIENIA MOJEGO CUDOWNEGO BOGA i wielokrotnie przekonałem się , że Bóg jest o wiele bardziej wyrozumiały jeśli chodzi o wysokość kwoty jaką wrzucam aniżeli nie jeden kaznodzieja.Jednak jest prawdą, że wielu wierzących ma niesamowite kompleksy i stereotypy jeśli chodzi o dawanie i tu trafiłeś w sedno :). A łapiąc się za własne słowa :D :D jestem przekonany, że wieluuuu wierzących popadających w syndrom "błędnej hojności" najpierw powinno nauczyć się dostrzegać Pana Boga na co dzień a potem zabrać się za swoje portfele i dawać do koszyka:D pozdrawiam serdecznie
Ta strona jak i inne podobne stały się dla mnie inspiracją do tego, aby samemu coś napisać... kilka prostych słów na temat mojej wiary... nie chce spamu, ale dopiero zaczynam przygodę z blogiem i nie wiem jak znaleźć czytelników... więc zapraszam na http://swiatloswiata.blog.pl mimo, że to dopiero początki, miło mi będzie jak zostawisz komentarz;)
Cieszę się że Respirator inspiruje do tworzenia :) - tak trzymać! Będziemy do ciebie zaglądać.
Prześlij komentarz