BÓG INSTANT?

Piotr Zawadzki

Jaka kultura, takie chrześcijaństwo... Chciałoby się powiedzieć inaczej, z dumą ogłosić, że współczesny Kościół jest w pełni odporny na negatywne wartości jakie promuje sekularna filozofia 21 wieku i idzie pod prąd, odrzucając pomysły na życie, niespójne z biblijnym światopoglądem. Niestety tak nie jest. 
Jedną z wchłoniętych zasad jest zasada "życia instant", czyli dojścia do natychmiastowego spełnienia marzeń, aspiracji, modlitw, zasada nie znosząca czekania na gratyfikację, która ma następować zawsze tu i teraz, lub w niedalekiej przyszłości (bo przecież staramy się być łaskawi). 
Tak jak chińska zupka po zalaniu wrzątkiem jest prawie od razu gotowa do spożycia, tak samo - myślimy - ma się sprawa z wszystkim innym w życiu. 
Rodzi się mit chrześcijański mówiący, że wierzący z racji tego, iż mają potężnego Boga nie czekają... mają podane wszystko na tacy, wystarczy pomodlić się i "czary-mary" (jak za ruchem potterowskiej różdżki), cud gotowy - opisując sprawę w trochę zabawnym uproszczeniu. Czy jednak takie myślenie o Bogu, życiu i modlitwie nie jest tandetną (bo ośmieszającą duchową głębię chrześcijaństwa) formą obierania drogi na skróty? Czy nie stoi za tym przebrany w duchowe fatałaszki hedonizm mówiący: przyjdź do Króla a będziesz żył jak Król? 

BĄDŹ WOLA MOJA

Wraz z wyżej opisanym zjawiskiem coraz mniej ludzie wiary rozumieją kwestię suwerenności Boga. Wiara postrzegana jest teraz bardziej jako waluta, za którą można kupić sobie Bożą interwencję w swoim życiu, chwycić Boga za nogi, wykręcić mu rękę i przymusić do wykonania czegoś dobrego dla nas. Gubi się gdzieś wymiar wiary, która jest czekaniem i akceptacją woli Bożej, wiary która jest zaufaniem (czyli jej relacyjne oblicze). Bardziej podkreślamy jej aktywny charakter, zapominając o "bądź wola Twoja...". To trochę tak jakby Pan Jezus był Wielkim Terapeutą, którego zapraszamy do naszego życia po to by uprzątnął bałagan który narobiliśmy. Zmienił nasz charakter na bardziej znośny, zmienił złe okoliczności naszego życia na bardziej błogosławione, aby osłodził gorzkie chwile codzienności swoim terapeutycznym działaniem. Zapraszamy Go do swojego życia... dla nas. Ostatecznym celem w takim postrzeganiu Boga jesteśmy my sami. Bóg staje się środkiem do różnych dziwacznych zamierzeń, natomiast stwierdzenie "Jezus umarł za mnie" nabiera zupełnie innego oddźwięku - nie chodzi w nim o śmierć z powodu moich win, chodzi o to, że Jezus umierając na krzyżu, umarł dla mojego dobrobytu. Wniosek wychodzi z tego dosyć fałszywy - na krzyżu chodziło o nasze zachcianki a śmierć Jezusa to ofiara, dzięki której zyskujemy dostęp do nieokiełznanej samorealizacji. 
Dramatyczne jest to, że krzyż ma nas leczyć z nas samych, oddalać nas od egoizmu, zabijając naszą starą, skupioną na sobie naturę. Jeśli więc krzyż traci takie znaczenie, jego przesłanie zostaje zaburzone i traci moc. 
Zamiast produkować altruistów skupionych na Bogu i innych, altruistów gotowych oddać siebie by nieść zbawienie i ratunek innym, altruistów wyleczonych z egoizmu, produkuje niedorosłych, skupionych na sobie ludzi, którzy liczą na kolejne spełnienia swoich zachcianek, gotowych uznać swoją opinię za jedynie ważną, gotowych na odrzucenie Boga jeśli ten nie będzie skutecznie pracował nad kolorowaniem ich życia. Czy życie to taka kolorowanka? Czy w takim podejściu jest miejsce na bycie z Bogiem dla Niego samego? 

HOJNY OJCIEC

Paradoksalnie Bóg mimo dzieła krzyża, które ma nas ostatecznie uleczyć z egocentryzmu, codzienie rozpieszcza swoje dzieci. Każdy dzień jest pełen cudów, błogosławieństw, a bardzo często nasze ciche prośby zaniesione do Niego spełniają się na naszych oczach. Łatwo z tej racji zatrzymać się na tym etapie postrzegania naszej relacji z Bogiem i patrzeć na Niego poprzez pryzmat takiego rodzicielskiego "rozpieszczania". Faktem jest, że Ojciec kocha swoje dzieci. Jest to nawet czymś więcej niż faktem - jest codziennym, żywym doświadczeniem, a także rzeczą oczywistą. Nie oznacza to jednak że mamy zachowywać się jak ludzie rozpieszczeni... 
Właściwe zrozumienie miłości Boga prowadzi nas do głębszego pojmowania faktu, że nie jesteśmy i nigdy nie byliśmy centrum wszechświata czy pępkiem planety Ziemia. 
Oczywiście możemy zrozumieć to też inaczej - "jeśli jestem tak rozpieszczany, to znaczy, że jestem kimś naprawdę ważnym". Bóg jednak nie chce mieć do czynienia z ważniakami. Bóg pragnie ludzi, którzy rozumiejąc Jego miłość i łaskę, potrafią codziennie się nią cieszyć i korzystać z niej, będąc zarazem coraz bardziej wolnymi od swojego starego ego i jego pokręconych dróg, ludzi, którzy nie wykorzystują Boga dla swoich celów, ale pozwalają Mu na wypełnianie Jego woli w ich życiu. Boża łaska to nie słabość, która mamy wykorzystywać i konsumować, Boża łaska to moc uzdalniająca nas do życia w zgodzie z Jego drogami. Pora nauczyć się przyjmować prezenty z ręki Ojca, kochając Jego, zarazem nie żyjąc dla prezentów. Rozpieszczani ale nie rozpieszczeni. 

POŚPIECH, HAŁAS, BRAK CZASU

21 wiek przesiąknięty jest chaosem, zawsząd płynącym hałasem i gonitwą. Wielu z nas się z tym pogodziło, zamiast podjąć skuteczną walkę o ciszę, przestrzeń dla myśli i margines życiowy. Brak czasu stał się normą, budowanie relacji z ludźmi zostało zastąpione maksymalną produktywnością. Codziennie jesteśmy okradani przez tajemniczego złodzieja, okradani z sił, zachwytu nad teraźniejszą chwilą, głębszej modlitwy, chwil z rodziną. Nie wiadomo kim jest ten złodziej, a może wiadomo... lecz trudno nam się do tego przyznać, bo przywykliśmy do tego by być okradanymi. Zamiast podjąć walkę o czas, ciszę i życiową harmonię, wpadamy w rzecz odwrotną - uświęcamy hałas, brak czasu i gonitwę codziennego dnia. Stąd właśnie pojawiło się w nas złudzenie, że w życiu wiele rzeczy jest osiągalnych instant, natychmiast. Czy rozumiemy jeszcze wersety o czekaniu na Pana, cierpliwości i wytrwałości w modlitwie? Czy może prowadząc pełne pośpiechu i hałasu życie uwierzyliśmy, że właśnie pośpiech i hałas są drogą do natychmiastowych zmian w naszym życiu, że są formą interakcji z Bogiem, że są czymś naturalnym w relacji z Nim. Zaganiane życie, zaganiana wiara... Czy Bóg jednak zgadza się na taki stan rzeczy? Jeśli nie mamy czasu by czekać na Boga i zgodzić sie z Jego wolą jest to dla nas ewidentnym znakiem, że nie skupiamy się już na Jego Królestwie, ale na swoim małym i czasami bardzo śmiesznym światku. Jego wola to nie zupka instant. To raczej pyszna domowa zupa, gotowana z sercem i dbałością. Taki posiłek warto zjeść, zamiast zatruwać się śmieciami. Na taki warto poczekać. Do wartościowych rzeczy nie ma drogi na skróty. Wymagają cierpliwości. Wymagają czekania w zaufaniu.



ZAPRASZAMY DO KOMENTOWANIA ARTYKUŁU I UDOSTĘPNIANIA GO
JEŚLI CHCESZ WESPRZEĆ NAS FINANSOWO KLIKNIJ TUTAJ PO INFO



5 komentarzy:

Tomik pisze...

Nic dodać, nic ująć ... :)

bogdanszad pisze...

Mam pytanie - czy mogę skopiować zdjęcie główne z tego artykułu na własne potrzeby? Pozdrawiam

Piotr pisze...

Ok :)

Róża pisze...

Żadne zjawisko nie obejmuje ogółu społeczeństwa, więc nie można generalizować, ale jest jakaś prawda w stwierdzeniu, że dziś ludzie traktują wiarę jako obowiązek, za którego wykonanie dostanie się nagrodę w postaci Bożej łaski i opieki.

Anonimowy pisze...

Niestety, prawda...za mało takich artykułów dotyczących współczesnego "chrześcijaństwa"...i w sobie również wiele do poprawki. dzięki!